Obecny czas to Wto 14:09, 23 Kwi 2024 | Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zobacz posty bez odpowiedzi
Forum Wilkołak Strona GłównaForum Wilkołak Strona Główna
Użytkownicy Grupy Rejestracja Zaloguj

Nasza twórczość
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Wilkołak Strona Główna » Mądre Konwersacje
Zobacz poprzedni temat | Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
TroxVan
Przywódca Stada Administrator


Dołączył: 11 Cze 2006
Posty: 1740
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Turek
Płeć: Wilk

PostWysłany: Czw 16:54, 19 Paź 2006    Temat postu:

Ale tharku to jest moje ...
...
Zobacz profil autora
Powrót do góry
Thar
Wapirołak


Dołączył: 22 Cze 2006
Posty: 563
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:18, 20 Paź 2006    Temat postu:

O k***a, to jest naprawdę dobre.
...
Zobacz profil autora
Powrót do góry
TroxVan
Przywódca Stada Administrator


Dołączył: 11 Cze 2006
Posty: 1740
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Turek
Płeć: Wilk

PostWysłany: Pon 8:44, 13 Lis 2006    Temat postu:

Rozdział I
„Nowa rzeczywistość”

Pustynia, piasek i mnóstwo biologiczno/chemicznego gówna w powietrzu, na to mi teraz przyszło i ten piekielny wiatr, który przebijał się przez kombinezon niosąc ze sobą tysiące drobinek piasku i kurzu. Gnałem ponad 200 kilometrów na godzinę, marząc o jakiś zacisznych ruinach z przed wojny, martwiłem się o zapasy podróżne; wodę, paliwo, żywność i co najbardziej istotne strzały antypromienika – wkładów to strzykawki na tłoki powietrzne powstrzymujące efekty napromieniowania oraz działanie toksyn w moim organizmie. Zapas starczy na jakieś 2000 kilometrów i 4 dni, lecz promienia miałem tylko 5 dawek, jednym słowem za jakieś 60 godzin zacznę się stawać kupą napromieniowanego mięsa. W oddali zaczęły się rysować się w ciemności zimnej nocy jakieś nierówności terenu. Docisnąłem manetkę gazu do oporu aż wskaźnik przeskoczył na 340km/h i pojawił się błyszczący czerwoną diodą napis „MAX”, choć doskonale zdawałem sobie sprawę, że silnik zaczął pobierać ponad 17 litrów napędu. Nierówności zgodnie z przypuszczeniami stały się zrujnowanym miastem niskich murów, zwolniłem do 40km/h wyłączając reflektory, pochylając się nisko nad motocyklem zacząłem rozglądać się po okolicy, wyglądało na kompletnie opuszczone, brak jakichkolwiek oznak życia, śladów po pojazdach odcisków stóp lub odblasków światła. Miasto było puste, zatrzymałem motocykl przed szerokim wejściem do jednego z niegdyś wysokich budynków. Zgasiłem motor, zeskoczyłem zwinnym ruchem na zakurzoną asfaltową drogę z licznymi pęknięciami, poluzowując pasek jednego z nowszych, wyprodukowanych po wojnie, karabinów. Wkroczyłem do zaśmieconego gruzem pomieszczenia gdzie wiatr już nie wył tak głośno i co istotniejsze nie sprawiał tak piekielnego zimna, włączyłem latarkę taktyczną odkupioną od jakiegoś żołnierza, który potrzebował pieniędzy na narkotyki. Mocny snop światła oświetlił stabilny sufit, ściany z popękanym i odpadającym tynkiem, sprawdziłem całe piętro wszędzie pusto i cicho nie licząc chrzęstu własnych kroków, klatka schodowa była, kompletnie zawalona gruzem, że odsypanie zajęłoby mi czas do rana. Z któregoś z licznych pokoi wystawiłem stabilne dębowe drzwi o kolorze dawno zapomnianym, położyłem je na ziemi w rogu pierwszego pomieszczenia, wprowadziłem motocykl do środka i zacząłem się rozpakowywać, przy zmienionym świetle na ręczna latareczkę; dwa śpiwory plecak pod głowę. Zjadłem po ciemku bez smakowy pył, lecz posiadający wiele białka i bardzo pożywny, piłem czterema łykami wody i z niesmakiem zaaplikowałem sobie strzała w skroń ze strzykawki naładowanej promiennikiem. Wyciągnąłem z torby przytwierdzonej do lewego boku motoru małą żelazną puszkę, minę przeciw piechotną, usadawiając ja jeden metr od wejścia, drugie wejście zastawiłem starą w miarę trzymającą się szafę, choć wystarczyło ją mocniej kopnąć by się rozpadła, ale to usłyszę, musi mi to wystarczyć, Otulając się w śpiwory zasnąłem z głową na twardym plecaku.


Nie byłem sam, tak jak mi się na początku wydawało. W nocy obudził mnie szmer przy głównych drzwiach, nerwy zamarły stając się napięte i gotowe do działania. Jedyną oznaką mego przebudzenia była ukryta ręka pod śpiworem, niesamowicie wolno kierowałem ją do pochwy na pistolet, czas płynął powoli, czułem się jak bym pływał w smole lub innej zagęszczonej cieczy. Wraz z zamilknięciem chrzęstu gruzu przestałem się ruszać, wstrzymałem oddech by lepiej słyszeć. Cisza, nie podobała mi się jeszcze bardziej niż szmer, ponownie prawa ręka zaczęła wędrować pod nakryciem, koniuszki palców czuły zimno stali, mrowienie na karku i czole oznaczało spływające krople potu. Mogły one mnie zdradzić, lecz nie mogłem sobie pozwolić na ruch, który mógłby odebrać mi jedyną przewagę, myśl przeciwnika, że śpię. Chrzęst piasku i skruszonego tynku rozległ się ponownie, teraz już bliżej, dając mi świadomość, że intruz porusza się na dwóch nogach i jakimś cudem ominął moją niespodziankę przed drzwiami, jak? Przecież doskonale była ukryta pod kurzem i ustawionymi z niezmierną dokładnością kawałkami starej farby z odrobiną tynku, sam bym w takie coś wpadł. Może to robot, jeden z tych, co zabijają dla zabawy, a ich umysł człowieczy został ograniczony do zabijania, srania i przyjmowania najgorszych narkotyków. Ręka zgięła się w łokciu celując w stronę drzwi. Zmysły powoli panikowały, a ja buntowałem się by utrzymać spokój, choć jeszcze przez parę sekund i się nie poderwać strzelając w stronę drzwi całym magazynkiem. Powoli uchyliłem oko od strony ziemi, przekląłem wszystkie przyczyny powstania tak ciemniej nocy. Widziałem odrobinę podłogi i ciemność nie przebytą.
- Jeśli nie masz na sobie, co najmniej 2 centymetrów kwelaru pod czaszką to nie próbuj ze mną igrać – cisze nocy przeszył szorstki jak beton męski głos, mówiony tonem nie znoszącym sprzeciwu, Nie wiedziałem jak zareagować, nerwy które do tej pory popychały mnie w stronę broni nie wytrzymały i sparaliżowany moje ciało do tego stopnia że jedynie oczy rozwarły się z zdumieniem i palce mocniej zacisnęły spoconą stalową rękojeść rewolweru. Widok, jaki przed mną się przelał był niczym scena z japońskich filmów, które zalewają rynek miast. Światło znacznie utrudniało mi orientację, a raczej jej brak, tuż nad twarzą widziałem lufę obrzyna dwu nabojowego, kolejna rzeczą była barczysta sylwetka mężczyzny w hełmie, jedynym punktem światła było jego lewe oko delikatnie połyskujące zielenią. Dlatego drań tak mnie podszedł, nawet nie zdałem sobie sprawy, że on już tu był ciągle czekałem na chwile jego przekroczenia progu by potraktować go mą 45, a on podszedł mnie jak dziecko, w dodatku używa trybu noktowizji w cybernetycznym oku. Więc to robot – morderca! Myśl niczym wybuch odblokowała moje sparaliżowane strachem mięśnie. Odchyliłem głowę do ziemi uderzając się przy tym boleśnie, rozległ się huk, który przerodził się w przeraźliwe piszczenie w uchu, a następnie ogłuszenie zmysłu słuchu podbiłem ręką obrzyna wyżej, padł kolejny strzał, w chwilowym błysku dostrzegłem leżącą na ziemi latarkę taktyczną. Robot chwycił mnie za nadgarstek trzymający rewolwer i uniósł do góry wykręcając cały bark do bolesnej granicy przytomności, coś chrupnęło w nadgarstku, palce powoli zaczynały tracić czucie, broń się wyślizgiwała. Spadła na mnie lufa obrzyna, łamiąc nos oraz rozcinając łuk brwiowy; oko zalała ciepła krew. Wolna ręka macała ziemię by chwycić latarkę, kolejny cios obrzynem o mało nie pozbawił mnie przytomności, w barku coraz bardziej coś trzeszczało, zmiażdżony nadgarstek i palce nie czuły już broni tylko sam nacisk mocnych jak szczypce palców napastnika. Wolna ręka odszukała wśród gruzu latarkę, nie mogąc jej pod dźwignąć zaczęła poszukiwać włącznika. Niesamowity ciężar spadł mi na klatkę łamiąc parę żeber, kolejne uderzenie lufą w twarz wywołało niesamowite mdłości, świat zaczął wirować sam z siebie, ból jak gdyby zaczął ustępować, świadomość coraz bardziej odległa wiedziałem, że nie mogę wygrać tej walki musze uciekać, muszę, ale jak? Ręka namacała włącznik, odruchowo zamknąłem oczy, mocny snop światła zalał pokój, ucisk na nadgarstku znikł. Otworzyłem oczy, fortel zadziałał, noktowizje są niesamowicie czułe na światło, napastnik nadal był przy mnie naciskając prawym kolanem na mój mostek, lecz rękami zasłaniał porażone światłem oczy, podniosłem kawałek gruzu i rozkruszyłem go na kolanie nad moją klatką, uderzenie wywołało chwilowe zelżenie nacisku, co dało mi szansę, odturlałem się pod niedaleką ścianę powodując sobie nieludzki ból z połamanych żeber i skręconego barku, który spowodował zdrętwienie całej ręki. Zdrowa ręka podniosłem ciało by ono się oparło o ścianę, widziałem niewiele krew zalewała mi oko a drugie było spuchnięte do stopnia takiego, że widziałem jedynie minimalną linie światła. Dłoń sprawnym ruchem wyszarpnęła nóż do rzucania, w podrzucie złapałem za ostrze i wziąłem zamach, Zdziwiony zatrzymałem wyćwiczony ruch w połowie nie pozwalając wylecieć mojej ostatniej broni. On siedziała tak jak go zostawiłem, lecz teraz z rękoma na kolanach, obrzyn leżał przy nodze, patrzył się na mnie zielonymi oczami z jakimiś znakami na tęczówce każdego oka. Był on młody, bardzo młody wyglądał mi na jakieś 20 parę lat, mocne żylaste ręce wystawały spod grubej kurtki, która zaginała się tylko w paru miejscach i w całości była z płyt ochronnych. Skórzane motocyklowe spodnie z mocno poprzecieranymi kolanami wsunięte w wysokie buty z opięciem na 5 szlufek sięgały prawie pod same kolana. Ciemnie włosy delikatnie sterczące w naturalnych kierunkach nadawały chłopakowi nienaturalny wygląd. Lewe oko pochłaniała paszcza wy tatuowanej głowy wilka o kolorze połyskującej krwi na asfalcie. Drobne idealne usta wykrzywione w łobuzerskim uśmiechu pokazywały rząd białych zębów.
- Szybki jesteś, dobrze i to bardzo dobrze... – Znów ten twardy głos uderzył w uszkodzone zmysły słuchu, nóż w uniesionej ręce zaczął stawać się wyjątkowo ciężki, a mięśnie zaczęły delikatnie drgać.
-Czego chcesz? – Warknąłem, starając się zachować nad drżeniem ręki, głos załamał się niesamowicie. Dostrzegł to, że nie miałem sił na walkę, wiedział, że ma mnie w garści, jego usta wykrzywiły się w większym uśmiechu graniczącym z drwiną.
- Ja, niczego,... Po prostu szukałem noclegu – uśmiech znikł – A ten budynek jest idealny, nie wieje i jest ciepło... Jedynie tłoku nie przewidziałem.
- Słuchaj... – Głos znów się załamał pod ukuciem bólu, ręka opadła wzdłuż nóg, a ostrze spadło w gruz stuknąwszy głucho – Wstanę, wezmę to, co moje i odjadę, wygrałeś,...
- O nie...
- Nie oddam Ci motocykla...
- Nie to miałem na myśli, młody w 40 sekund zamieniłem Cię w
Wrak fizyczny. Gdybym chciał Cię okraść to bym Cię wypłaszczył.
- Więc czego chcesz - walczyłem o zachowanie przytomności, przed okiem migały mi wielo kolorowe barwy, świat wirował coraz bardziej, liczne połamania uderzały jak młot kowalski moje ciało.
- Niczego od Ciebie, zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że nie wstaniesz, choć byś próbował z całych sił, nie o własnych siłach, - Głowa mi osunęła na lewy bok, przed oczyma widziałem tylko ciemność z pojedynczymi rozbłyskami czerwieni. Dźwięki oddalały się i przybliżały równocześnie. – Ej! Niech to atom trafi... Ej, nie, z choć mi tutaj... Ej! – Poczułem, że coś mną potrząsa, wywołując kolejne explozje bólu. Czułem, że umieram i pamiętam, że gdzieś tutaj powinno być światło, co za bzdura...


Pierwszy pojawił się ból głowy był pulsujący, burzący wszystkie myśli, nie pozwalający się mi skupić. Cały świat się trząsł, powodując kolejne fale mdłości. Bolało mnie także oddechy, które przychodziły z trudem, żebra naciskały z nie samowi tą siłą, sprawiając wrażenie, że za chwilę zmiażdżą mnie od środka, od prawej ręki przepływała ciągła fala bólu, kolejne mocne zatrzęsienie było tak mocne, że moje ciało podskoczyło odrywając się od niesamowicie równego podłoża na krótką chwilę, upadku już nie czułem, znów świadomość została zepchnięta na drugi plan, ustępując miejsca niczemu...


Do moich uszów dotarł dźwięk muzyki, agresywnej złożonej z jakiejś dziwnej odmiany instrumentu dętego na podstawie trąbki mocnego przeciąganego elektrycznego basu i szybko nawijającego dj w języku francuskim. Kolejnym bodźcem był widok brudnej płachty szarego grubego materiału, rozejrzałem się do o koła skupiając całą uwagę by ostrość widzenia była odpowiednia, moje ciało protestowało przy każdym ruchu a gwałtowne potrząsania wywoływały głębokie mdłości. Leżałem na własnym śpiworze mocno zapapranym skrzepłą krwią, opuchlizna z twarzy zeszła na tyle bym widział na oczy, nieopodal leżał mój plecak i reszta rzeczy nawet broń. Była to paka jakiegoś terenowego samochodu motocykl stał oparty o ścianę przyczepiony grubymi linami holowniczymi, nadal mój lewy bark pozostawał bez użyteczny, dłoń była opatrzona i usztywniona białymi bandażami, gdzieś zagłuszony przez muzykę chodził równo potężny silnik. Czułem się wypluty i zmasakrowany, uśmiechnąłem się do tej myśli zamykając oczy, sen nadszedł szybko, lecz nie niósł w sobie ani odrobiny ukojenia.


Gdy po raz kolejny otworzyłem oczy światło nabrało koloru czerwieni, niesamowite mdłości zmusiły mnie do odwrócenia głowy na prawo i zwymiotowania żółci. Nic się nie zmieniło w ustawieniu sprzętu, muzyka już nie grała a silnik był wyłączony. Oparłem się na łokciu przekręcając ciało by dostrzec, co jest za mną; płachta była odchylona odsłaniając widok pustyni porośniętej karłowatymi krzakami, stały przy wyjściu jakieś stalowe skrzynie z nieznanym mi symbolem. Powoli zacząłem się podnosić, płachta służąca za dach była na tyle wysoko, że pozwoliła mi usiąść na kolanach, żebra zaprotestowały ukuciem bólu, skierowałem się do wyjścia. Paka wozu znajdowała się na wysokości około 70 centymetrów od ziemi, piaszczystej i zapadającej się pod mym ciężarem. Wyjście sprawiło kolejną fale mdłości i bólu idącego z barku oraz żeber. Oparłszy się o pojazd, dostrzegłem pustyń, jaka mi jest znana, pustynie dla życia i roślinności, więc nadal byłem na terenach europy, ekologicznego gówna odpadów chemicznych, które napłynęły tu od strony nieistniejącej Rosji w roku 2014r podczas wybuchu silosu atomowego zniszczonego przez wojska Arasaki na służbie NATO. Amortyzatory podniosły się znacznie, usłyszałem kroki od strony kabiny po piaskowym gruncie.
- Ocknąłeś się, jak widzę, nie powinieneś stawać – Dostrzegłem od lewej wyłaniającą się młodą twarz, znów szorstki ostry głos nie pasujący do sylwetki zdziwił mnie.
- Nic mi nie jest – skłamałem, – Dlaczego mi pomogłeś?
- I pomagać będę, nie poradzisz sobie, zginiesz bez lekarstw w ciągu 2 dni, lub ponownie stracisz przytomność na motocyklu wtedy nawet padlinożercy nie będą mieli pożytku...
-Sam o siebie umiem zadbać – wciąłem się w słowo rozmówcy
-W to nie wątpię, lecz potrzebujesz szpitala, masz pogruchotane żebra i
wstrząs mózgu. Zawiozę Cię do szpitala. Nie kłuć się ze starszymi szczeniaku. – Nazwał mnie szczeniakiem, jak ten niewychowany małolat może tak do mnie mówić?
- Szczeniaku?! – Uniosłem ton, zaraz odbiło się to gwałtownym zawrotem głowy, zmniejszyłem ton i kontynuowałem – Ma Kurwy 23 lat i wiem, co mi do kurwy jest! Jak śmiesz mnie pouczać przecież jeszcze na jajach nie obrosłeś! Ile ty masz do cholery lat...
- 52 – wtrącił mi się w zdanie, które natychmiast uleciało w nie pamięć umysłu, nagle zabrakło słów do wypowiedzenia, jedynie gapiłem się na niego jak na najnowszy model motocyklu Suzuki
- Ach, no tak... Ty jesteś Nomadem nic nie rozumiesz wejdź na pakę, ja wezmę coś do jedzenia i za chwile przyjdę, wyjaśnię ci wiele rzeczy, o których w rodzinie Ci nie mówiono... – Miał racje nic już nie pojmowałem, z powrotem wczołgałem się na śpiwór i oczekiwałem z niesamowitym mętlikiem w głowie jak ten gość mógł mnie tak podejść w nocy i jakim cudem miał tyle lat, przecież to ja byłem z jednym starszych w rodzinie nikt nie dożywał powyżej pięćdziesiątki, nikt! Zjawił się trzymając w rękach zielony plecak, który kiedyś reprezentował sobą jakąś klasę i styl; dziś był jedynie skrawkami materiału niezdarnie pozszywanymi, a zamki expresowe zostały zastąpione agrafkami, wyciągając z niego dwie puszki czerwonej cyber-coli i perpacków rękaw jego płaszcza podwinął się odsłaniając chromowane gniazda od nadgarstka wzwyż w paro milimetrowych odstępach, znów powoli zaczął ogarniać mnie strach na widok tak otwartych ulepszeń cybernetycznych, podniosłem spojrzenie napotykając jego szklane oczy i wyciągniętą rękę z żywnością, wziąłem mu je z dłoni, była ona ciepła i spocona, nic dziwnego w końcu mimo wieczora słonce nadal stało wysoko, a tu na pace było wyjątkowo duszno. Usiadł patrząc przez dziurę w płachcie, resztki słońca odbijały się od jego sztucznych gałek ocznych a on nawet ich nie mrużył patrząc na słonce, oparłszy się o skrzynie spojrzał na mnie, uchylił płatów płaszcza na boki odsłaniając wcześniej widzianą kamizelkę powolnym ruchem zaczął sięgać do pasa w ostatnim momęcie skierowując rękę do kieszeni wyciągając zapalniczkę i pogniecioną paczkę papierosów „Mallboro”.
-Nie wiem jak zacząć,... Może spytam najpierw gdzie twoja rodzina?
-A co Cię to Kurwy obchodzi?!
-Ej, nie chcesz mówić to nie – Zapalił papierosa podnosząc się
Powolnym ruchem.
- Gdzieś w Niemczech. – Z powrotem usiadł krzyżując wyprostowane nogi w znoszonych butach.
- Co wiesz o wszczepach cybernetycznych i ulepszeniach biologicznych ciała ludzkiego?
-Wiem wiele, czy ty mnie uważasz z debila?
-Nie, kiedy odłączyłeś się od rodziny?
-Trzy tygodnie temu.
-Więc gówno wiesz, poczekaj z swoimi „ale”, a dumę schowaj na
chwilę do magazynka. Znam wielu Nomadów i wiem jak myśleli zanim się nie wszczepili do miast odchodząc z rodów...
-Ja nie odeszłem, poszukuję kogoś.
-Każdy z was tak myślał, zaraz Ci wyjaśnię. Co myślisz o osobach po
ulepszeniach?
- O takich jak ty? O pierdolonych robotach, fanatyków sprzętu, bezuczuciowych bestii, którzy potrafią jedynie zabijać i gwałcić? – Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji – Jesteście bandą popierdoleńców i maniaków, wszystkich was powinno się wystrzelać, a tych ulepszeń zakazać to zaraza, która wygnała nas prawowitych właścicieli terenów z własnych domów, nienawidzicie ludzi, wielo krotne twoi cybernetyczni pobratymcy atakowali nasze konwoje, wielu moich przyjaciół zginęło z waszych mechanicznych rąk! A moja kobieta, Kurwy! Moją kobietę zabrali tacy jak ty i odjechali. Pierdolone maszyny! Nie możecie się już nazywać ludźmi!
- Więc dlatego się odłączyłeś od rodziny... Przykro mi, ale powiem Ci, jaka jest prawda o tym świecie, Proszę nie przerywaj mi i nie przeszkadzaj, postaram się Ci wyjaśnić wszystko tak jak umiem najlepiej. Słuchaj, rozumiem doskonale twoje rozgoryczenie, lecz świat w miastach jest całkiem inny u was w rodzinie nie było cyber chirurgów ani borgów. Ulepszenia ciała ludzkiego stały się normalne a nawet, że tak powiem modne, każdego, kogo stać pakuje w siebie tyle elektryki ile zmieści i uciągnie jego mózg, gdy mózg okablowanego, czyli ulepszonego tak jak ja nie wytrzymuje ulepszeń, nagłego przyśpieszenia oraz wielu innych sztucznych czynników oddziaływujących na człowieka staje się tak zwanym puszkowcem lub po prostu cyberpsycholem. Tacy ludzie są wyłapywani przez policje tylko po to by im obwody poprzecinać by nie skrzywdzili nikogo ani samych siebie, ponieważ już się nie kontrolują jako ludzie i rzeczywiście nie są już nimi, a nas ludzi traktują jak mikrofalówki do przygrzania perpacków. Oni najczęściej uciekają przed władzami na pustkowia, gdzie policja się nie zapuszcza, bo grasują, wybacz podróżują tam grupy zwane rodzinami, tych ludzi określamy Nomadami lub łowcami cyberpsycholi wy siebie nazywacie władcami dróg i tak jest rzeczywiście, bo ja osobiście nie znam lepszych kierowców od waszej społeczności. Niektóre rodziny zabijają okablowanych dla sprzętu, który da się z nich wyciągnąć by go sprzedać i w najbliższej oazie kupić za to paliwo i baterie do wozów, a inne są pokojowe jak twoja atakuje, jeśli ich się atakuje, i poprawnie. Lecz twój ród jest pokroju Inkwizycji, nie patrz tak na mnie! Inkwizycja, czyli jednym słowem fanatyzm i głęboka nienawiść do jakichkolwiek ulepszeń ciała ludzkiego. Mam racje?
-Tak, mów dalej, więc co jest w zatrutych miastach jak tam jest?
-O, młody... – Rozsiadł się wygodniej zamykając oczy, kładąc ręce pod
głowę – Prostytutki, neony, puby, bijatyki, mordy, gwałty, hotele i korporacje, narkotyki, broń wszystko – otworzył oczy i wyciągając paczkę papierosów poczęstował mnie – Palisz? – Przytaknąłem i wyciągnąłem jednego pokrzywionego papierosa odpalając własną zapalniczką benzynową, on też zapalił – Wszystko, ale to wszystko, czego dusza zapragnie.
-A jest tam szpital? – Roześmiał się krztusząc dymem
-Wiele szpitali... I bardzo zapchanych, ściemniło się, będziemy jechać
W nocy, jutro wieczorem dojedziemy do Moskwy, w tym plecaku – wskazał prostym palcem na plecak, z którego wyciągał jedzenie – są promienniki; walnij se dawkę i kładź się, musisz leżeć, jeśli nie chcesz przebić sobie żebrami płuc.
-Mnie już nie boli...
-Bo wpakowałem Ci stima to organizmu, lecz jak przestanie działać to
lepiej żebyś spał i nie czuł tego. – Zeskoczył zasłaniając płachtę, ostrożnie się położyłem myśląc o tym, co dziś usłyszałem, znów rozległa się muzyka i nieznośny odgłos silnika, który dawno woła oleju. Zasnąłem z myślą, że już jutro zobaczę zarazę od środka, bałem się a zarazem byłem niesamowicie ciekaw...


Obudziło mnie delikatne potrząsanie za ramię, powieki prawie, że same się uniosły. Zobaczyłem twarz mojego towarzysza, jego usta poruszyły się:
-Dostałeś kolejną porcje stima, nie będziesz czuł bólu przez parę
godzin, niedługo będziemy dojeżdżać do Moskwy, wolałbym żebyś był całkowicie przytomny, weź swoją broń,... Bym zapomniał – wyciągnął z kieszeni trzy paczki amunicji i podął mi je – Twoja amunicja. – Ja podniosłem głowę nie czułem tak jak ostatnio ani odrobiny bólu zadrżałem z zimna, noce tu w środek lata są jak do tej pory najzimniejsze niż gdzie indziej gdzie już byłem, a z rodem przenosiliśmy się bardzo często i z czystym serem stwierdzam, że to jest najgorszy kawałek dawnej prawie europy. Z mojego wyjazdowego ekwipunku wyciągnąłem kawałek stłuczonego lusterka oprawionego w roztopiony plastik, ma twarz również była opatrzona; nos zdobił żółty sztywny wykonany z nie znanego mi materiału sztucznego pochodzenia plasterek idealnie wpasowany w kontury mojego lekko zadartego nosa, lewy łuk brwiowy zdobiły trzy paseczki ściągające a opuchlizny nie było już prawie poza kolorem żółci pod okiem. Kolejny raz zatrzęsłem się z zimna. Pośpiesznie naciągnąłem na siebie czarną podartą w wielu miejscach bluzę z kapturem, na nią wyciągnąłem mą zdobytą kurtkę jakieś parę miesięcy temu, gdy mnie i rodzinę zaatakowali okablowani uszkadzając wiele sprzętu, zginęło wtedy wielu mych braci. Patrzałem na tą kurtkę zdartą z jednego z drani, myśli znów zaczęły mi krążyć wokół tego czy dobrze zrobiłem jadąc z tym robotem, ale przecież to on mnie uratował, wyskoczyłem z wozu ubierając kurtkę, ale przecież to on mnie pobił zgodnie z prawem pustkowia, ale jaką mam pewność, że po raz kolejny się to nie zdarzy? Wyciągnąłem mój karabin także zdobyty, reworwel schowałem z tyłu kurtki ładując go uprzednio, nóż był jak zawsze tam gdzie miał być w specjalnej pochwie przy kostce zamontowanej do wojskowych mocno zniszczonych butów o brązowej barwie, jak zawsze wychodził lekko. Skierowałem swe kroki do kabiny kierowcy, on siedział i czekał na mnie. Kabina była wielka, zmieściłoby się tu jeszcze dwóch ludzi, delikatnie pęknięta szyba zasłaniała nocne niebo, a reflektory umieszczone na dachu oświetlały doskonale drogę. On w kasku kewlarowym, kurtce pancernej najeżonej na łokciach wystającymi chaotycznie gwoździami miał pod pachami na szelkach dwa mało kalibrowe pistolety maszynowe, przy skrzyni biegów obrzyna, którego było mi już poznać. A za miast szyby tylniej na ceglanej ściance wisiał ciężki karabin taśmowy typu FNR. Ruszył powoli, a ja wiedziałem, że przede mną jest świat, jakim go jeszcze nie znałem.





Rozdział II
„Moskwa”


Już z oddali będąc za wzgórzem widać było świetlną poświatę zieleni zmieszaną z kolorem jaskrawo żółtym, serce z każdym obrotem kuł pędzącego pustą niegdyś exkluzywną drogą przyśpieszało swój rytm dodatkowo otumaniony delikatnie środkami przeciw bólowymi i innymi mega gramami środków czysto chemicznych dostrzegałem pewne piękno owych świateł, które jeszcze miesiąc temu napawałyby mnie grozą zmieszaną z odrazą. Na poboczu powoli rysowały się sylwetki ludzi oraz przeładowanych pojazdów, przez chwile widziałem tam znajome twarze ludzi, z którymi niegdyś podróżowałem, widziałem Harsa głowę rodu, Jenne mą pseudo matkę, Johna, Ivana, Karofa i wielu innych przyjaciół, lecz to było tylko przywidzenie. Pierwszy raz zobaczyłem z innej perspektywy grupę władców dróg, dostrzegłem to, co było wcześniej ukryte, jak bardzo byli oni obdarci i brudni, zmęczone twarze z udawanym uśmiechem witającym kolejny postój w cieniu wielkich agromelacji miejskich, oni, my, ja i oni tak naprawdę nie mieliśmy domów, nie mieliśmy miejsca poza ciężarówka gdzie moglibyśmy wracać, lecz żyliśmy i doskonale dawaliśmy sobie radę z wiatrem zawsze wiejącym w twarz. Od grupy nomadów wyjechały tuż przed nami dwa pojazdy, jeden był to towarowy bus i jadący przed nim rdzawy pickup na podniesionym zawieszeniu z ciężkim karabinem maszynowym na pace oraz dwoma opancerzonymi w pancerne ciuchy mężczyznami. Więc ten rud postępował tak jak my, wysyłał najlepszych wojowników rodu do miasta po zapasy i leki oraz sprzedać to, co się zdobyło w wędrówce z pod miasta do pod miasto. Spojrzałem na mojego towarzysza:
- Nawet nie wiem jak na Ciebie wołają.
- Prawdziwego imienia i nazwiska nie używam, a mówią na mnie w tych stronach Dolicz. Śmierć i tak mnie znajdzie.

Wjechaliśmy na wzniesienie i pierwszy raz z tak bliska podziwiałem ogrom miasta. Setki ulic przecinających się pod dziwacznymi kątami oświetlonymi białym mocnym światłem, gdzieś w centrum niezliczona liczba oświeconych wieżowców, po których raz po raz przelatywały smugi światła laserów umieszczonych gdzieś w dole nadając im prawie, że demoniczny ogrom potęgi betonu. Hangary na północy miasta oświetlały tłumy utopione w jakiś rytmach muzyki. Miliony świateł samochodowych sunęło powoli ulicami, wiszące helikoptery i pojazdy o napędzie wektorowym przelatywały z jednej części miasta na drugi oświetlając je reflektorami. Minęła nas porządna grupa motocyklistów w pomarańczowych odblaskowych kurtkach. Gnała do miasta na złamanie karku, niczym klucz ptaków. Wraz z zjeżdżaniem z pagórka miasto wydało się zmniejszać, a pierwsze niewysoki budynki przybierać na wielkości. Przekroczyliśmy niewidzialną linie miasta, ruch uliczny nagle stał się niebezpieczny i ciasny, ludzie stoczeni przepychali się w swoich kierunkach, nad nami zawisła policyjna Av’ka, by po chwili znów poderwać swój lot. Niemal, że przykleiłem się do szyby obserwując tłum uliczny. Mężczyzna z dwoma cyber rękami szedł nie ustępując nikomu, miał odsłoniętą wytatuowaną klatkę piersiową, Obcisłe spodnie pancerne i czarne lakierki, przy nodze miał pochwę z shodgunem typu pum’acion’pum. Dostrzegłem kobietę w samych stringach puszczającą zalotne spojrzenia do każdego, kto na nią spojrzał. Wolność ubioru była tu niesamowicie dowolna, nikt nie przejmował się nikim, gdzieś w ciemnej ulicy rozległ się strzał a następnie wyszedł barczysty mężczyzna z rewolwerem w dłoni, nikt nie zatrzymał go nikt nawet nie spojrzał nie licząc dwóch oskórnie ubranych mężczyzn, których bliski strzał przebudził ze snu, krzyknęli coś za odchodzącym mężczyzną i ponownie nakryli się płaszczami, pod którymi leżały. Wszyscy, albo i znaczna większość posiadała ulepszenia, Rada Starych miała racje, że miasta są zatrute od podszewki przez zło i ulepszenia, lecz nie powiedzieli o kobietach, bardzo pięknych i prawie nagich, lub o tym jak wiele ludzi jest tu, jak wiele się dzieje. Nie zerkałem na to już z odrazą, mijaliśmy kolejne dzielnice, wraz z zbliżaniem do centrum miasto jak gdyby łagodniało, hałas nieznacznie się zmniejszał. Wóz stanął.

- Nie wychodź – rzucił kierowca zamykając za sobą drzwi. Przed maską stał robot wielkości dwóch rosłych mężczyzn tak jak i szerokością tak jak i wysokością, dłonie miał masywne i stworzone z jakiegoś połyskującego tytanu, dzierżyły one nieruchomo „MgV Brodling”, karabin automatyczny, który montowałem z rodem tylko na najwytrzymalszych ciężarówkach, a dawniej znalazł zastosowanie jedynie w bojowych helikopterach, był to karabin piekielnie drogi. Amunicja taśmowa wypływająca złotym potokiem z komory karabinu ukrywała się gdzieś w ramieniu. Robot wbrew temu, co słyszałem miał okrągłe kształty i bardzo przypominał wielkiego człowieka, Dolicz stanął po jego prawej, humanoidalna postać cofnęła nogę, sprawiając, że delikatnie obróciła się do mojego towarzysza, szybka służąca z twarz, która była koloru ciemnego granatu rozjaśniła się jak gdyby w środku ktoś zapalił światło, już teraz za całkowicie przezroczystą szybą mogłem dostrzec twarz mężczyzny, był to czarny brat z wystającymi kiściami policzkowymi i delikatnie zwężonymi oczyma. Maszyna pochyliła się nad Doliczem, palce zwinie odczepiły się od karabinu, uprzednio opierając go o bark kolosa. Długo będę pamiętał jak nie mogłem oderwać oczy od ręki giganta wyciągającej monokrystaliczne dokumenty z ręki, jakże małej w porównaniu do robota. Uniósł je wyżej ku oczom aktywował i zaczął przeglądać hologramowe napisy, dane o Dliczu.

Gdy Dolicz wsiadł do wozu ponownie ja nadal odwracałem głowę za robotem, którego minęliśmy, następnie były zasieki i drut kolczasty na drodze, dokładne sprawdzenie wozu przez mini pająki, które wpełzły na jednym z przystanków gdzie już zatrzymywali nas jedynie żołnierze jak się, później dowiedziałem korporacji o nazwie Arasaca, i wypełzły na kolejnym.
- Witamy w dzielnicy exkluzywnej Nomadzie – Nie musiał tego mówić ja już wiedziałem, widziałem.
...
Zobacz profil autora
Powrót do góry
Wesoły_Inkwizytor
Wilk


Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 335
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa / Visegrád
Płeć: Wilk

PostWysłany: Pon 13:59, 11 Gru 2006    Temat postu:

Teraz ja zapodam tekstem

Pewnego razu, podczas codziennego biegania dla kondycji
Doszło do czołowego zderzenia dwóch dziwnych aparycji
Wydarzyło się to w lesie, gdzie chart, dokładnie dwie godziny
Codziennie sprintuje dla podtrzymania wyglądu chudziny
Zderzył się chart rosyjski i jednorożec, czy to nie dziwne?
Że właśnie tu i teraz biegnąc kierunki mieli przeciwne?
Trza mieć niezłe oko, lub może raczej niezwykłego pecha
By trafić cienkim rogiem w ryło charta chudego jak decha...
Pies się przestraszył, że ten róg, to guz po ich zderzeniu
Że będzie musiał taszczyć konia, aby go poddać leczeniu...
Jednorożec za to, tuż po zderzeniu zaczął ryczeć jak wół;
Myślał, że rogiem przeciął "to coś długie" wzdłuż na pół...
Ten drugi od uderzenia spuchł, róg swój złamał w połowie
A chart jak harmonia się złożył, zadek miał zaraz przy głowie...
I tak, dzięki temu zdarzeniu legendarny jednorożec
dał początek nowemu stworzeniu, tak powstał nosorożec
A chart rosyjski, z perspektywy tak to przynajmniej wygląda,
Też zapoczątkował nowy gatunek; mam na myśli wielbłąda...

Dziś podobne zderzenia głowami
na co dzień się spotyka
Szczególnie może być z nich dumna
nasza polska polityka
Od razu widać, patrząc na niejednego posła,
Że w tym zderzeniu jedną z głów
była na pewno głowa osła...
...
Zobacz profil autora
Powrót do góry
Wesoły_Inkwizytor
Wilk


Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 335
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa / Visegrád
Płeć: Wilk

PostWysłany: Pią 11:24, 15 Gru 2006    Temat postu:

Śmieszny wierszyk z końcówkami

Robak, to taka dla ryb zanęta
Kwoka, to kura co ma pisklęta
Jak kotka się okoci to ma kocięta
Grudzień to miesiąc w którym są święta
Krystyna to taka małpa zawzięta
Stopa, to część ciała na którym jest pięta
Kij, to drewniane coś podobnego do pręta
Pustostan jest wtedy, gdy ukradną sprzęta
Popuścić można, gdy WC zajęta
Bełkocze osoba, co jest trochę wcięta
W górach przeważnie droga jest kręta
Nie wkręcisz śrubki bez śrubokręta
Na bóle brzucha pomaga mięta
Sklerotyk zwykle nic nie pamięta
Nie da się pisać gdy kartka zmięta
Głupoty plecie osoba szurnięta
Lecz ...
Już mi się kończą rymy na "ęta"
Żegnam więc chłopców, żegnam dziewczęta.


Dla Wojtusia
O przydatności owadów

Pszczółka jest potrzebna, bo miód produkuje
Pająk, choć jest brzydki, na muchy poluje
Mrówka, choć tak mała, ściółce jest potrzebna
Osa kwiatki pyli, choć jest czasem wredna
Na motylka na pewno przyjemnie się patrzy
A na co komu komar? Kto mi wytłumaczy?...
...
Zobacz profil autora
Powrót do góry
Wesoły_Inkwizytor
Wilk


Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 335
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa / Visegrád
Płeć: Wilk

PostWysłany: Sob 13:21, 16 Gru 2006    Temat postu:

...

Ostatnio zmieniony przez Wesoły_Inkwizytor dnia Nie 21:27, 06 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
...
Zobacz profil autora
Powrót do góry
Diva Satanica
Wilkołacze Szczenie


Dołączył: 12 Cze 2007
Posty: 537
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Wilczyca

PostWysłany: Śro 10:53, 13 Cze 2007    Temat postu:

Szepnij mi przejrzysty mirażu bezrozumnego umysłu,
słowo, które wskrzesi duszę...
Posłuchaj Ty, któryś zawiódł mnie na skraj szaleństwa,
dźwięku zwątpienia i smutku...
Czymże jestem przechodząc przez korytarze..?
jeno wędrowcem bez imienia i przyszłości,
Stoję kolejkach po własną świadomość,
której nigdy oczami mego umysłu nie doświadczyłam
Żyję w odizolowanym wymiarze drugiej płaszczyzny,
stwórcą będąc na własnym cmentarzu
Ujrzyj bezkresie błękitny pulsujący w swej głębi,
ciemność zaklętą w podwojonym kolorze
Usiądź wędrowcze, marny posągu cierpienia,
na pniu ściętego drzewa... i zbudź się z letargu
Spoglądając przed siebie, zrzuć czarne bielmo
A gdy ziemia pod twymi stopami swój taniec zacznie
To w co wierzysz runie wraz z Tobą...
...w otchłań areny beznamiętnego świata...

Więcej na [link widoczny dla zalogowanych]
...
Zobacz profil autora
Powrót do góry
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Wilkołak Strona Główna » Mądre Konwersacje
Wyświetl posty z ostatnich:   
 
 
Wszystkie czasy w strefie GMT
Skocz do:  
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2


Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group

Theme created OMI of Kyomii Designs for BRIX-CENTRAL.tk.